Kapitan

- Kategorie : CST 7R MTB Team , Ogólny

Dariusz Batek - najbardziej utytułowany zawodnik CST 7R MTB Team, wielokrotny mistrz Polski, prawdziwy lider zespołu. Takiego Darka znacie, ale to nie tylko świetny kolarz. Przeczytajcie dłuższą rozmowę z naszym zawodnikiem, gdzie szczerze opowiada nie tylko o sporcie.

Twoje kolarskie sukcesy to spora lista zwycięstw w najważniejszych maratonach krajowych, koszulki mistrza Polski, reprezentowanie kraju w MŚ, ME czy choćby w TdP, niezliczona ilość medali itd., długo by można wymieniać. Powiedz, jak to się robi, kiedy to się wszystko zaczęło?

To pytanie pojawia się dość często. Jak się zaczęło? Tak po prostu, dość niewinnie, brat jeździł na rowerze, startował w zawodach, a ja patrzyłem i chciałem go naśladować. Później wszystko się tak potoczyło, a nie inaczej. Patrząc na to z dużego dystansu, potrzeba niesamowicie dużo zbiegów okoliczności, ale też poświęceń, wyrzeczeń i ciężkiej pracy, żeby wyglądało to tak, jak teraz wygląda. Nieocenione jest też zaangażowanie rodziców, bo to trudny i drogi sport, a wiadomo, że na początku ciężar pokrywania kosztów spoczywa na rodzicach.

Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, o których być może nie wie szersza publiczność, co uważasz za swój największy sukces i największą porażkę w całej dotychczasowej kolarskiej karierze?

I to pytanie jest dobrze sprecyzowane. Pytasz o „kolarską karierę”, a ludzie często pytają mnie po prostu o mój największy sukces w życiu, zapominając, że poza tym, iż jestem kolarzem – sportowcem, jestem też człowiekiem. Sukcesy sportowe to nie zawsze to samo, co sukcesy w ogóle.
Wracając jednak do pytania - największym sukcesem jest na pewno medal mistrzostw świata, ale nie mniej sobie cenię obronę tytułów mistrza kraju, zdobywanie ich na nowo oraz odbieranie po jakiejś przerwie. Jak to mówią, każdemu zdarzy się wygrać jakiś wyścig, ale sztuką jest powtórzyć sukces. Mnie udało się sięgnąć po koszulkę z orłem kilkanaście razy i to jest olbrzymia satysfakcja. Przez tyle lat pozostać na najwyższym poziomie to jest „coś”.
Druga część pytania jest mniej przyjemna, ale bardzo potrzebna. Nie same sukcesy, ale właśnie porażki sprawiają, że wyciągamy wnioski i widzimy popełniane przez nas błędy. Jedna z największych moich porażek to mistrzostwa świata w 2008 roku we włoskim Val di Sole. To sportowy koszmar, który śni mi się po nocach. Na starcie stawałem jako jeden z faworytów do medalu i piąty zawodnik  poprzednich mistrzostw świata. Był to ostatni etap naszych krajowych eliminacji na IO w Pekinie, gdzie walczyłem o jedno miejsce z legendą polskiego MTB, czyli Markiem Galińskim. Medal dawał mi bilet do Pekinu. Niestety podczas wyścigu stało się to, czego nikt się nie spodziewał. Po niezłym początku później było tylko gorzej i nie mogłem poradzić sobie z kryzysami, które przychodziły jeden za drugim. W efekcie wycofałem się z wyścigu i kompletnie załamany wróciłem do domu.

Jesteś bardzo wszechstronnym kolarzem, który przez lata startował i w zawodach MTB, i w wyścigach szosowych. Ta wszechstronność paradoksalnie nie pozwoliła Ci na skupienie się na jednej dyscyplinie. Czy nie uważasz, że mogłeś osiągnąć więcej, gdybyś wcześniej zdecydował się tylko na MTB, albo tylko na szosę? Była w ogóle taka opcja, brałeś to kiedyś poważnie pod uwagę?

W pewnym okresie mojej kariery było kilka naprawdę fajnych ofert przejścia na szosę. Najlepiej wyglądała oferta przejścia do włoskiej grupy, gdzie jeździł już wtedy Maciek Bodnar. Gdybym wtedy się zdecydował to być może teraz jeździlibyśmy razem w Borze, ale gdyby babka wąsy miała... Fakt jest taki, że na szosie czułem się równie dobrze, co na MTB, więc nie chciałem z niczego rezygnować. Dodatkowym atutem na szosie było to, że potrafiłem w 100% poświęcić się dla drużyny, co nie raz było docenianie przez innych kolarzy, ale też dyrektorów sportowych grup, w których jeździłem.
Takie dywagacje nie mają już żadnego znaczenia, a ja jestem zadowolony ze swoich wyborów.

W czasie swojej kariery przejechałeś trochę fajnych wyścigów i byłeś w kilku znaczących drużynach. Z tych wszystkich lat na pewno oprócz wspomnień zostały też znajomości. Z kimś szczególnie się przyjaźnisz z kolarskiego peletonu?

Miałem to szczęście, że mogłem ścigać się z największymi kolarzami światowego peletonu, jak Lance Armstrong, Fabian Cancellara, Tom Boonen, Andre Greipel, Alberto Contador czy Alejandro Valverde. Długo by jeszcze wymieniać.
Najlepszy kontakt miałem z Jackiem Morajko, który niedawno zakończył swoją kolarską karierę, ale do dziś mamy ze sobą kontakt. Ogólnie kolarstwo to bardzo mały świat, więc znamy się dobrze praktycznie ze wszystkimi polskimi zawodnikami od Michała Kwiatkowskiego, Michała Gołasia, Maćka Bodnara, Marka Rutkiewicza itd.

Wielu kibiców zastanawia się, jak wyglądają kulisy dużego wyścigu. Zdradź trochę kuchni, jak to wszystko przebiega podczas etapówek, kiedy każdego dnia po przejechaniu mety ekipy udają się do hoteli by następnego ranka stawić się na starcie w kolejnym mieście. To musi być męczące.

Duże wyścigi, jak choćby Tour de Pologne, to też duże wydarzenie. Jechałem go dwa razy i dwukrotnie byłem kapitanem naszej reprezentacji. Jeden z nich to najlepszy występ biało czerwonych na naszym narodowym wyścigu, wygraliśmy etap, mieliśmy koszulkę lidera i jedno drugie miejsce na etapie. Do tego dobre miejsce Tomka Marczyńskiego w klasyfikacji generalnej. Rola kapitana sprowadza się do prowadzenia drużyny podczas wyścigu, ale i poza nim. Trzeba być w 100% zaangażowanym i gotowym do poświęcenia w każdej sytuacji. Raz prowadzi się swoich kolegów na pierwszą linię frontu i nie cofa się ani o centymetr, a w innym momencie zarządza się oszczędzanie energii na lepszą okazję. Cały czas „czytasz wyścig” i zarządzasz swoimi kolegami, podejmując decyzje, co w danym momencie mają zrobić, ale jeśli trzeba, przywozisz picie i jedzenie z samochodu. Dodatkowo w czasie całej imprezy dbasz o dobrą atmosferę w drużynie.
Wyścigi etapowe mają to do siebie, że zmęczenie nawarstwia się z dnia na dzień. Każdy moment jest wykorzystywany na odpoczynek i stąd wygodne autokary, masażyści, cała obsługa. Wszystko po to, aby kolarze musieli robić jak najmniej poza samym wyścigiem.

W ogóle kolarstwo to chyba jedna z najbardziej wymagających i ciężkich dyscyplin sportu. Wielu nie wytrzymuje tego reżimu.

Zgadza się. Kolarstwo to piękny sport, ale też ciężki kawałek chleba i w tej chwili nie mam na myśli tylko kolarzy, ale też ich najbliższych. Śniadanie, długi trening i po nim brak siły na cokolwiek, kolacja i następnego dnia zabawa od nowa. Do tego spora ilość dni wyjazdowych i otrzymujemy koktajl, który nie wszystkim smakuje, więc nie wszyscy są w stanie go wypić. Ludzie często widzą tylko podniesione ręce do góry lub krótkie ujęcia z podium. Nie widzą, ile pracy kosztowało to, aby się tam znaleźć. Dodać trzeba, że ciężko pracujących kolarzy jest naprawdę wielu, a wygrywa tylko jeden. Kiedyś, przy pomocy swojej drużyny CCC, w której wtedy jeździłem, skończyłem wyścig szosowy na drugim miejscu. Przyjechałem pod autobus zadowolony ze swojej pozycji (ciężki finisz z grupy, a przegrałem tylko z mistrzem świata na torze), a Piotrek Wadecki spytał z czego się cieszę skoro przegrałem wyścig. To kolejny punkt widzenia innej osoby, który sprawił, że stałem się jeszcze lepszym zawodnikiem. Wadek miał rację w 100%! Jako zawodnik muszę zawsze celować w najwyższe cele i to, co dla jednych jest sukcesem, dla innych może być porażką.

Przez wiele lat byłeś reprezentantem Polski, zarówno w kolarstwie górskim, jak i szosowym. Jak wspominasz te czasy? Wiadomo, że dla każdego sportowca to wielkie wyróżnienie i nobilitacja.

W biało czerwonych strojach startowałem niezliczoną ilość razy, ale zawsze miałem i mam jedną zasadę, której brakuje wielu dzisiejszym kolarzom - żeby założyć stroje narodowe, trzeba godnie je reprezentować. Zdarzały się sytuacje, kiedy odmawiałem startu w reprezentacji, ponieważ wiedziałem, że moja forma jest daleka od optymalnej i z szacunku do orzełka wolałem odstąpić miejsce innemu zawodnikowi. Niektórzy zawodnicy pchają się rękami i nogami, aby tylko nazywało się, że są w reprezentacji, a to według mnie strasznie słabe.

Reprezentacja, tytuły mistrza Polski, medal MŚ. To wszystko zdobyłeś w trakcie swojej bogatej kariery, ale były też gorsze chwile. Opowiadałeś już o przegranych MŚ w 2008 r., jednak teraz mam na myśli zupełnie coś innego, a mianowicie ubiegły sezon, kiedy miałeś poważne kłopoty ze zdrowiem.

Ubiegły rok to jakiś matrix. Zaczął się jak każdy inny, może trochę trudniej, ale tak też bywało. Niestety, w czerwcu skumulowało się bardzo dużo rzeczy. Obciążenia psychiczne związane z osobistą tragedią z roku 2018, fizyczne zmęczenie oraz niedoleczona choroba spowodowały sytuację, w której interweniować musiał śmigłowiec, zabierając mnie z czeskiej autostrady, gdzie zasłabłem. Organizm po prostu wołał o odpoczynek, a ja nie słuchałem, napędzany ambicjami i poczuciem obowiązku wobec sponsorów, partnerów oraz kibiców. Później dwa tygodnie w szpitalu w Łodzi i długi powrót do jako takiego zdrowia. To spowodowało, że ze łzami w oczach patrzyłem, jak rozgrywa się wyścig o mistrzostwo Polski w Gdyni – niestety bez mojego udziału. Bardzo chciałem po raz trzeci z rzędu jeździć w koszulce z orłem, ale cóż. Obecny sezon niestety też nie wygląda optymistycznie. Wyjazd na zgrupowanie do Hiszpanii i szybka ewakuacja w ostatnim momencie to kolejny stres i niesamowite obciążenie dla mnie.

Dobrze, że to już za Tobą i możesz się skupić tylko na sporcie. Gorzej, że przez dłuższy czas nie można było startować i w zasadzie wciąż nie wiadomo, jak potoczy się sezon. Może się tak zdarzyć, że kolejny rok pójdzie na straty. Jak do tego podchodzisz?

Na to, co się teraz dzieje, nie mamy wpływu, a jeśli nie mamy na coś wpływu, to nie ma sensu narzekać. Obserwuję sytuację i czekam na decyzje, bo póki co wszystko zmienia się dynamicznie. Coś się pomału zaczyna, ale konkretów brak. Jest to dość deprymujące i tak naprawdę szukam motywacji, aby trenować, bo do końca nie wiem do czego się przygotowuję.

Dziś jesteś najważniejszą postacią w teamie CST 7R - najlepszym kolarzem, szefem tej ekipy, czasem trenerem. Powiedz jak w ogóle doszło do współpracy z CST, a z czasem do powstania grupy kolarskiej z prawdziwego zdarzenia.

W poprzedniej ekipie jeździliśmy na oponach CST, potem zostałem ambasadorem marki. Z czasem powstał pomysł założenia własnej drużyny. Zaczęło się dość niewinnie w 2017 roku. Wtedy grupa liczyła trzech zawodników - oprócz mnie byli również Michał Kucewicz i Karol Kucięba. Wtedy też odzyskałem tytuł mistrza Polski w maratonie, który straciłem po przejściu  na szosę. To dało kolejny impuls do rozwoju, dołączył drugi partner, czyli firma 7R. Pozwoliło to na rozbudowanie drużyny, a w kolejnym roku zarejestrowanie jej w UCI jako grupa zawodowa. Stałem się zawodnikiem, managerem, dyrektorem sportowym i ogólnie organizatorem tego przedsięwzięcia znanego teraz jako CST 7R MTB Team. Jestem dumny z tego, co udało się razem stworzyć.

Ile prawdy jest w tym, że podczas jazdy na rowerze poznałeś jednego z prezesów firmy 7R i od słowa do słowa, dziś 7R jest obok CST tytularnym sponsorem drużyny.

Tak, to prawda. To jeden z tych zbiegów okoliczności, o których mówiłem. Podczas jednej z edycji UpHill organizowanej w Ustroniu zagadałem Ryszarda Gretkowskiego (v-ce prezesa 7R S.A.) odnośnie kasku, ponieważ jechał w strojach mojej poprzedniej drużyny, czyli Wibatech. Porozmawialiśmy, złapaliśmy dobry kontakt i umówiliśmy się na spotkanie. Tak zaczęła się nasza współpraca.

Co sądzisz o wszystkim, co dzieje się w ostatnich latach w PZKol? Ciągłe zawirowania i problemy w Związku raczej nie pomagają zawodnikom.

Sytuacja w związku jest bardzo trudna. Chyba tak trudna jeszcze nie była. I można narzekać na to, że nie ma finansowania, albo dług rośnie itp., ale to nie pomaga. A jeśli nie możesz pomóc, to nie przeszkadzaj. Taka jest moja zasada. I raczej chciałbym pochwalić Panie pracujące w PzKol, że pomimo tak trudnej sytuacji nie zostawiają spraw związanych z kolarstwem i starają się pomóc w każdy możliwy sposób. Skupmy się na plusach. Jeśli nie możemy pomóc rozwiązać problemów, to nie narzekajmy, bo od tego jeszcze nic się nie naprawiło.

Myślisz już czasem, co po karierze? Kolarstwo czy coś zupełnie innego? Kilka lat temu miałeś już propozycję trenowania kadry MTB. Chcesz iść tą drogą czy masz jakiś inny pomysł niezwiązany z rowerem czy sportem w ogóle.

Propozycja objęcia reprezentacji narodowej MTB była już nie raz, ale ze względu na rozwijanie projektu swojej drużyny nie zdecydowałem się na podjęcie kolejnego zajęcia. Wiązałoby się to z zakończeniem kolarskiej kariery, a na to nie był wtedy czas. Mamy dobrego trenera Kornela Osickiego, z którym zresztą miałem okazję jeździć w jednej drużynie. A co po karierze? Nie wiem. Chciałbym pozostać przy dyscyplinie, w której spędziłem ponad 20 lat swojego życia. Myślę, że sporo osób może skorzystać z mojej wiedzy i doświadczenia.

Rozmawiamy w zasadzie tylko o kolarstwie, a przecież Darek Batek to nie tylko świetny zawodnik. Powiedz może na koniec, co Cię pasjonuje poza rowerem.

Hmm, interesuje mnie sporo rzeczy, ale aktualnie zwłaszcza budownictwo i różne innowacyjne rozwiązania. Buduję dom i poza kolarstwem sporo czasu poświęcam na projekt pod nazwą: dom marzeń.

Ostatnio z pewnością sprawdzałeś się również jako nauczyciel, bo przecież masz córkę w wieku szkolnym, a szkoły od trzech miesięcy nie funkcjonują normalnie.

Rok szkolny już prawie zakończony, ale muszę szczerze przyznać, że to moja żona w zdecydowanej większości zajmowała się lekcjami z Zosią. Ja ograniczyłem się tylko do angielskiego, techniki i informatyki. Poza tym Zosia dość sumiennie sama podchodziła do tematu, więc nie było problemu.